Zacznijmy od pewnego dialogu:
" - Cenię swoje małżeństwo i nie zamierzam narażać go na szwank - powiedział znajomy facet po pięćdziesiatce.
- Skoro jestes taki szczęśliwy, to po co ci zdrada? - spytałam.
- Nie rozumiesz kobieto, czym dla mężczyzny jest 50-tka!
- Myślisz, że to dla kobiety łatwiejsze? - pytam lekko zaskoczona.
- Jasne, dla waszej płci ten Rubikon jest łatwiejszy do przepłynięcia, a dla nas to są, proszę ciebie, ostatnie podrygi małego Franka. Kobieta po 50-tce wciąż jeszcze może..... Zawsze może - podkreślił z naciskiem, powtarzając dwa razy, żeby to do mnie dotarło."
Hm, zawsze może?... Tak sobie myślę... ale czy jednak chce? Czy jest pożądana? Wszyscy starają się wyglądać o niebo młodziej, niż mają lat.
Podobno, gdy kończy się pożycie, zaczyna się tycie ;) Chyba podobnie jest z "aktywnością fizyczną na polu zdrady". W odświętnych chwilach taki grzesznik całuje żonę, dzieci, a czasami też wnuki i szczerze postanawia, że skończy z tym "procederem" raz na zawsze. I rzeczywiście... raz odmawia pójscia na małe co nieco w przytulnym gniazdku "tej trzeciej". Jednak po kilku dniach ciągnie go do niej, zwłaszcza że żona ma migrenę i nie może, mimo że podobno kobieta zawsze może. ... W takiej sytuacji facet łamie się i idzie grzeszyć. A kobieta, chciała być wierna, po 2 miesiącach nie mieści się w ciuchach i usiłuje sprowokować męża do seksu.... bez skutku. Nie ma wyjścia... i ona umawia się z "ukochanym numer dwa" i jest po sprawie. Czy rzeczywiście jest po sprawie??