częściej sypiam na ulicy
kostropatych myśli i wygasłych żądz
każdy świt przynosi w darze
wszechogarniający ziąb
nie mam okna na podwórze
ukwiecone nadziejami
na cieplejszy powiew wiatru
nie cuchnący złudzeniami
już nie brodzę głową w chmurach
więdną galaktyki u stóp
częściej tęsknie patrzę w przeszłość
tam nie wzywał jeszcze dół
rzadziej słucham tego dźwięku
który ktoś nazywa śmiechem
od wymarłych słupów latarń
cisza się odbija echem
częściej sypiam na ulicy
tutaj gdzie króluje brud
wygaszone żądze milczą
kiedy nas przeszywa chłód