Crisstimm

 
Rejestracja: 2007-12-14
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Punkty49więcej
Następny poziom: 
Ilość potrzebnych punktów: 151
Ostatnia gra
Literki

Literki

Literki
55 dni temu

Księżna - część 5

Choroba Amalii przyszła gwałtownie. Jeszcze z samego rana klęczała, modląc się żarliwie, śpiewała pobożne pieśni przy porannym myciu i ubieraniu, a w południe leżała półprzytomna, złożona gorączką.

Wezwałyśmy nadwornego medyka, wymówił się ważnymi sprawami , choć obiecał przyjść następnego dnia. Litościwa kucharka przygotowała napar z suszonych kwiatów lipy i podarowała  maść majerankową.

- Macie, powinno pomóc. Trzymajcie ją w cieple, muszą przyjść poty, by wraz z nimi, z ciała nieszczęsnej wyszła też choroba.

No to obłożyłyśmy Amalię przykryciami, aż po samą szyję. Gorączka była tak wysoka, że biedaczka zupełnie opadła z sił, skarżąc się jedynie od czasu do czasu na ból całego ciała i płaczliwym tonem oznajmiając, że dzień nadejścia Pana blisko. Zaczęły wstrząsać nią dreszcze tak silne, iż zdawało się, że wraz z nią drży całe łoże.

- Mój obraz – wyszeptała mi do ucha, gdy się nad nią pochyliłam – moja święta Agnieszka… Połóż na piersiach. Ona mnie uzdrowi, ona mnie pokrzepi.

Spełniłam prośbę, choć w duchu skłaniałam się ku temu, że nijakiej pomocy, z tej strony, raczej się nie doczeka. 

Potem przeraziłam się tych myśli. Coraz bardziej pogrążam się w grzechu i bezbożnictwie. Nieszczęsna dziewka ze mnie, bardziej chora od Amalii.

W nocy wsłuchiwałam się w płytki oddech chorej, a Krisztina która długo modliła się o jej zdrowie, teraz spała głębokim, mocnym snem, mamrocząc czasem coś przez sen.

Moje dziewczyny kochane... 

Rano Księżna przysłała służkę z zapytaniem o stan cierpiącej i rozkazem abym po obiedzie stawiła się przed jej obliczem.

Gdy zostałam wpuszczona do jej komnaty, Elżbieta ruchem ręki wskazała miejsce na krześle. Byłyśmy same, lecz ona zajęta pisaniem listu zdawała się o mnie zapomnieć już po chwili. Widać, że ta korespondencja nie sprawiała jej przyjemności. Wzburzona kręciła się, spoglądała w sufit, jakby szukając odpowiednich słów, by za chwilę z ogromną pasją wyrzucać je, jedno za drugim, na papier i by za moment kreślić,  to co napisała i zaczynać na nowo. W milczeniu przypatrywałam się ukochanej. 

Jakże piękna była ale też pełna determinacji. 

Odwróciła się gwałtownie.

- Sądzą, że mogą mnie lekceważyć, bom kobieta i wdowa! Niedoczekanie... bym uległa. O nie! A jak trzeba będzie , to pokażę im, co drzemie w tym lekceważonym, niewieścim ciele.

Rozdrażniona sięgnęła po nożyk do ostrzenia  i energicznie przeciągnęła nim po piórze. Wzięła zbyt mocny zamach, była za bardzo zdenerwowana i nożyk zamiast w pióro trafił w palec, raniąc dotkliwie. Krzyknęła najpierw ona, a zaraz potem ja. Podbiegłam do niej. Zerwała się  na równe nogi, zbladła mocno  i wpatrywała w  krwawiący palec. Krew leciała mocną strugą.

Nie wiem, co mną kierowało, skąd taki gest, ale nie bacząc na to, co może przynieść, złapałam ją za przegub ręki, ścisnęłam  lekko palec i włożyłam do ust. Poczułam smak – słodkawy, lekko mdlący… pełen rozkoszy.

Elżbieta patrzyła mi w oczy bez słowa.

Zabije mnie, pomyślałam, albo ukarze tak okrutnie, że ciała mego ni ojciec rodzony nie pozna.

Jednak pomyliłam się. Rozczuliło ją to. Stała jak zaczarowana i dopiero po chwili wyjęła palec, spojrzała na niego, mniej już krwawił i pocałowała mnie w usta, wciąż umazane jej krwią.

- Moja słodka Ilona. – Uśmiechnęła się leciutko. – Tam koło łoża leży chustka, przynieś…

- Pani, trzeba opatrzeć… Wezwać medyka.

- Nie trzeba, zaraz minie. Przynieś chustkę i owiń palec - wystarczy.

Zrobiłam, co kazała. Rana faktycznie przestała krwawić.

- Umiesz pisać Ilono?

- Umiem.

- Więc siadaj i pisz. Podyktuję. Czysty papier weź. Tak, stamtąd… Aaa, naostrz najpierw pióro, tylko ostrożnie. Pisz.

Gdy byłam gotowa, pewnym siebie głosem i już bez wahania powiedziała:

- Magnifice Domine Nobis Observandissime. Niech Wam da Bóg wszystkiego dobrego. Muszę Wam napisać, czego dowiedziałam się wczoraj od mojego poddanego Jánosa Csimbera. Powiedział mi, że najechałeś moje włości w Lindve. Nie rozumiem zupełnie jak mogłeś zrobić taką rzecz?

Przez chwilę się zawahała.

- Najchętniej zaprosiłabym go na Czachtice i pochwaliła się piwnicami… Nie, nie pisz tego… Inaczej by śpiewał, oj inaczej… Tyle, że… Pfu! Brzydzi mnie krew jego wraża.

Uniosła zraniony palec do ust i na chwilę przytknęła do warg.

- Na czym to skończyłyśmy?

- "Nie rozumiem zupełnie jak mogłeś zrobić taką rzecz?"

- Dobrze. Pisz dalej.  Nie myśl sobie, Jerzy Bánffy, że stanę się kolejną wdową Bánffy! Uwierz mi, że nie będę milczeć. Nie pozwolę komukolwiek dotknąć mojej najświętszej własności. Chcę jedynie, żebyś o tym wiedział.

Zadrżałam. Tak. Moja Księżna. Piękna, mądra ale i władcza i niepozwalająca dyktować sobie warunków.

- Podpiszę się Ilono.

Zasyczała leciutko, gdy zranionym palcem przyciskała pióro, pisząc: Elizabeta Comittissa de Báthor.

- Myśli, że może bezkarnie okupować moje włości. Jeszcze pożałuje, że zadarł ze mną. Napijmy się wina na pohybel mącicielowi. Nalej Ilono słodka – rozkazała.

Wstałam, ale ona jakby coś sobie przypomniała.

- Nie, czekaj! Siadaj i dopisz: Ja wiem, na Boga dobrego, że to twoja sprawka. Próba okupowania moich włości dowodzi tylko, że jesteś biedakiem, lecz nie myśl sobie, że pozwolę ci na cokolwiek. Uważaj, bo przekonasz się, że w moim ciele kobiety drzemie mężczyzna.

Poczułam dumę, że ją kocham.

- Tak, teraz możesz nalać nam wina i… na Boga! Zrzuć te szaty. Stęskniłam się za tobą.

 

Amalia wydobrzała. Była to jednak raczej zasługa naparów i maści starej kucharki  oraz starań Krisztiny i moich, niż umiejętności medyka. Ten ostatni zaszedł jedynie raz do chorej, popatrzył z daleka, nawet jej nie tknąwszy, powiedział by ją poić i trzymać w cieple. Jakbyśmy i bez niego tego nie wiedziały? A na koniec chrząknął i zapowiedział, że jeśli poprawy nie będzie, to niechybnie wynik nadmiaru humorów i trzeba będzie złej krwi utoczyć. Zbladłam na te słowa. Przed oczami stanęła mi wizja złotowłosej dziewczyny z poderżniętym gardłem.

- Niedoczekanie – wyszeptałam.

Dzień po dniu parzyłam Amalii herbatkę z lipy i suszonych owoców czarnego bzu, poiłam wywarem z kory wierzbowej i ucierałam czosnek z solą, wmuszając w nią te wszystkie obrzydliwości, choć czasem się krzywiła i pochlipywała. 

Dyscyplinowała ją Krisztina.

- Ej no panno, Święta Agnieszka patrzy - ganiła ją - czy wypełniasz przesłanie Pawła z Tarsu: ciała wasze członkami Chrystusa są? Czy ciało Przenaświętszego uparcie może tkwić w chorobie? Dalej, wypij....

Moje kochane.


Zdawało się, że udaje mi się odzyskiwać zaufanie starej kucharki. Szykowałyśmy razem mikstury i napary i spierałyśmy się na ich temat.

- Masz dryg do tego Ilono. – Chwaliła mnie.

- Ano w domu wiecznie ktoś chorzał, a to ojciec, a to siostry, ciotki, słudzy… Trzeba było radzić sobie.  Ojciec wiele wiedział… ale sporo dowiadywałam się i po wsiach…

Znów chwyciła mnie tęsknota za bliskimi i w jej przypływie sięgnęłam za stanik, po sekretnik. Wyjęłam go, ucałowałam i otworzyłam, jakby spodziewając się, że tym razem coś znajdę.

- Cudeńko. - Kucharka podeszła bliżej, przyglądając się klejnotowi.

- Po mateczce… tyle, że… pusty.

Stara ujęła medalion i przybliżyła do oczu.

- Ot, czeka… aż to ty zapełnisz go miłością.

Zarumieniałam się. Czy za jej słowami kryło się coś więcej, niż tylko zwykłe gawędzenie?

Przy ostatnim spotkaniu z Księżną, ta również  podziwiała ozdobę mej szyi, dziwiąc się i żałując, że brak w nim sekretu.

- Misterna robota choć dziwny znak na nim umieszczono…. Skąd może pochodzić? Co oznacza? Jakie przesłanie niesie? I jakiż twój sekret otoczy ta tajemnica, ma słodka Ilono? - zakończyła z dziwnym uśmiechem.

A przecież sekret mój, choć zdawało mi się, iż powszechnie znany, coraz mocniej ciążył na sercu i coraz bardziej przyzywał w okrutne ramiona. Mój sekret - ma ukochana.

Wraz z wiosną zaczęło się więcej dziać na zamku. Ożywienie wstąpiło w Księżną, ale i też w cały jej dwór. Od wielu tygodni nikt nie umarł, nikt nie zaginął i nikt nie został zbyt okrutnie ukarany, choć zdarzało się, że Elżbieta łajała i strofowała dwórki oraz panny służące.

Sama Elżbieta choć, jak mi się zwierzyła, miała sporo powodów do zdenerwowania, zdawała się być nad wyraz spokojna i opanowana. Intrygi na dworze królewskim wymierzone w ród Batorych od dawna były powszechnie znane, a ostatnio nasiliły się znacznie. Elżbieta, choć na pozór miała wsparcie, większość problemów musiała samotnie rozwiązywać. Dawała sobie świetnie radę dzięki sile charakteru, choć i zapewne też potężnym wpływom krewnych i skoligaconych. O ironio, właśnie te utrapienia, zdawały się odciągać jej uwagę od zbytniej troski o wygląd, a co za tym idzie, powstrzymały krwiożercze zapędy.

Obłąkana krewna wyjechała wraz z początkiem kwietnia, zaraz też sama Elżbieta udała się do stolicy, a ja pojechałam wraz z nią.

Miasto powitało nas gwarem, kolorami  i smrodem. I gdy już nie oczekiwałam, że w tej podróży niczego lepszego nie spotkam, natknęłam się na... niego.